środa, 25 kwietnia 2018

Do trzech razy sztuka.

Mówią: "Do trzech razy sztuka". Tak żebyś nie zniechęcił się po pierwszym, czy drugim niepowodzeniu. Moim zdaniem "sztuka", zaczyna się gdy robisz coś po raz dziesiąty, dwudziesty, setny, nie zniechęcając się, a wręcz czerpiąc z tego nieustającą satysfakcję! 
Tak zastanawiałem się, o czym tym razem napisać. Ostatnio górskich wyzwań i tułaczki u mnie, nie za wiele. Mógłbym odgrzać kotleta, i opowiedzieć jakieś swoje wspomnienie, czy którąś z przygód, które już dawno za mną. Jednak to jeszcze nie czas na to, może kiedyś, ale nie teraz.
Tak snułem się przez korytarze swojego nowego miejsca pracy. Pomysł przyszedł totalnie niespodziewanie! Do rzeczy! 

Moja pamięć jest dziwna, niby nie jestem wzrokowcem, a niby jestem. Mógłbym pokreślić wszystkie notatki kolorami tęczy. Nic to nie da. Jak coś nie chciało wejść do głowy, albo ja nie chciałem żeby weszło, to kolory na nic się zdawały. Za to kiedy jestem w górach, mój mózg podświadomie zapamiętuje setki szczegółów, drobnych, nieznaczących punktów. Mimowolnie moje oczy przyswajają widoki drzew, kamieni, polan czy strumieni. I kiedy po nawet długim czasie, ponownie odwiedzam jakiś szlak, retrospekcja zdarzeń, z jego poprzedniego przejścia układa się sama. Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć. Nie wiem nawet czy w adekwatny sposób wyrażam, to co dzieje się w mojej głowie, pisząc o tym. Po prostu idę, i już wiem, że za tym drzewem, to jeszcze około 20 minut do szczytu, a za tą polaną będzie rozwidlenie. 
Każdy z nas ma takie swoje ulubione miejsce, bądź miejsce z którym jest sentymentalnie związany. Miejsce które odwiedził wielokrotnie, i chociaż zna je na pamięć, lubi tam wracać. Może to jakiś szczyt, może budynek, kawiarnia, park, kamień nad rzeką... 
Ktoś mógłby teraz wysnuć tezę, że skoro tak kocham Beskidy, to takie moje ulubione miejsce musi znajdować się właśnie w tych górach. I otóż moi drodzy... nie!
 Miejsce, właściwie szczyt, który odwiedziłem już dziesiątki razy, o każdej porze roku, zarówno w dzień, jak i nocą. W upalnym słońcu oraz ciężkich deszczowych chmurach, a nawet w totalnej mgle, to Trzy Korony w Pieninach! Taki paradoks. Z drobnymi wyjątkami, zawsze wdrapuję się od strony Krościenka. 
Co ja nie wyprawiałem już na tym szlaku... przeżyłem tam naprawdę wiele... Była totalna ślizgawka, na mocno zmrożonym śniegu, tam też uczyłem się popranie chodzić w rakach. Było siedem czy osiem wyjść nocnych, by podziwiać wschód słońca. Były wielokrotne próby bicia własnego rekordu wyjścia, w jak najkrótszym czasie... Nie policzę ilu znajomych tam wprowadziłem, ilu ludzi na tym szlaku poznałem... Tak naprawdę nie wiem ile razy sam zdobyłem ten szczyt. 
Dlaczego tam wracam... No bo jakoś tak! Bo jest to przyjemny szlak, bo mam blisko, bo mogę szybko zdobyć jakiś naprawdę ładny szczyt, a resztę dnia poświęcić obowiązkom.... Bo nie wyobrażam sobie roku bez zdobycia 3K. 

Nie jest, to dla mnie jakiś mega wyjątkowy szczyt, ale lubię tam wracać. 
Wschód Słońca nad pasmem Radziejowej.
Wymarzone morze mgieł...

Morze mgieł widziane ze szczytu,
Kiedyś uparłem się, by zobaczyć słynne morze mgieł. Zjawisko niezwykle rzadkie, dające poczucie gdy jesteś na szczycie, że wspiąłeś się ponad chmury. Podejmowałem sześć prób nocnego wyjścia, by o wschodzie słońca ujrzeć, ten wymarzony widok. Udało się za siódmym razem. 
Czas na podsumowanie. Idź wędrowcze i nie zniechęcaj się ani na chwilę! Bo naprawdę nigdy nie zobaczysz sobie znanych szlaków w dokładnie taki sam sposób jak dzisiaj. Nigdy Twoja wycieczka nie będzie odbiciem jak z kalki, tego co było! Bo to właśnie jest natura, to właśnie są nieposkromione góry. I jeśli kochasz, to wracaj! Nie patrz na to co robią inni, nie patrz na to, co w tym sezonie "warto zdobyć". Bo wędrówka ma sprawiać radość Tobie, nikt za Ciebie nie wyleje litrów potu, by zdobyć szczyt!