sobota, 27 października 2018

Powsinogowa jesień

Dawno mnie tutaj nie było. Nie żebym nie chciał. Nie mogłem. To znaczy mogłem, ale nie miałem czasu. To znaczy miałem czas, ale nie na pisanie.  

Żeby pisać, to trzeba mieć na to jakiś pomysł. Historii znam wiele, kilometrów przebytych jest pod dostatkiem. Jednak moja natura nieustannie popycha mnie na szlak, w góry, doliny, gdziekolwiek. Dzięki temu wspomnienia są wyraźniejsze, czystsze, nacechowane subiektywnymi emocjami. 
No ale do rzeczy, co tu się wyprawiało przez ostatni miesiąc? 
Po pierwsze na przełomie września i października podjąłem się zamknięcia tematu, który prześladował mnie od dawna. W Gorcach powstały cztery wieże widokowe: Koziarz. Magurki, Lubań oraz Gorc. Odwiedziłem zaledwie dwie, i nie dawało mi to spać po nocach. Tak więc zarzuciwszy plecak, postanowiłem uporać się z tym jakże istotnym dla mnie problemem! 
Wieża widokowa na szczycie Gorca.
Jako pierwszy na cel obrałem Gorc. Szlak trochę nietypowy, czarny, który początek ma w miejscowości Szczawa. I tutaj oczywiście musiałem coś namieszać. Mówiąc krótko, nie mogłem odnaleźć jego początku. Nie zważając jednak na ten drobny szczegół, leśną drogą dotarłem na szczyt, powrót już czarnym szlakiem okazał się bezproblemowy. 
Została jeszcze ostatnia wieża na Magurkach, która została zdobyta już kilka dni później!
Wieża widokowa na Magurkach.
 I tutaj zatrzymam się na chwilę. Moim zdaniem, spośród czterech, właśnie ta zdaje się być najbardziej klimatyczna i urokliwa. Widok z jej szczytu znacząco nie odbiega od pozostałych, ale pobliskie hale, w połączeniu z szerokim grzbietem szczytu, nie pozwalają przejść obojętnie. 

Morze mgieł widziane z wieży na Magurkach.
 Z racji dość wczesnego ataku szczytowego, po raz kolejny natrafiłem na spektakularne morze mgieł, doskonałą przejrzystość oraz niezwykle wyraźną panoramę Tatr. Tutaj jeszcze jeden ważny szczegół. Zaledwie kilkaset metrów od wieży, podczas drugiej wojny światowej na przełęczy Pańska Przehybka rozbił się Amerykański bombowiec B - 24 J "Liberator", noszący nazwę "California Rocket".  Był to jeden z najpopularniejszych alianckich ciężkich bombowców drugiej wojny światowej. Porażająco skuteczny. California Rocket rozbił się 10 grudnia 1944 roku. Spośród 10 osobowej załogi, ocalało aż 9 lotników, poległ pierwszy pilot Wiliam J. Beimbrink. 
Miejsce katastrofy Liberatora. 
I na tym moi drodzy zamykam temat zdobywania wież widokowych, usytuowanych w Gorcach. Czuję, że kondycja jest naprawdę dobra! Początek października obfitował w kapryśną pogodę, ale to ledwo przez pierwsze kilka dni.

Wieczór był już dość późny kiedy zaparkowałem samochód na jednych z nowotarskich osiedli, mój stary kumpel ze studiów już na mnie czekał, ta rozmowa nie trwała długo, można by powiedzieć, że to czysta formalność, niemalże kurtuazja. Jedziemy na wschód, jedziemy w Biesy, wilcze góry, jak za starych dobrych lat. 

Noc w Bieszczadach jest tak ciemna, że bez latarki z łatwością możemy zejść z drogi, bądź odwrotnie iść jej samym środkiem, nie będąc tego świadomym. Noc w biesach jest naprawdę czymś wyjątkowym, a jednocześnie napawającym lękiem. Uczycie pustki i dzikości potęgowane jest zwłaszcza wtedy, gdy zdajemy sobie sprawę, że jedyny dźwięk jaki dociera do naszych uszu, to odgłos sekundnika w naszym zegarku. 
Było już naprawdę późno, gdy zaparkowałem pod niewielką drewnianą chatką w Procisnem. Moja baza wypadowa, zaufane miejsce które odwiedzam od bardzo dawna! Na szczęście w domku już ktoś na nas czekał, Ala oraz Sebastian, mega sympatyczni ludzie prosto z Łodzi, którzy również szukali wytchnienia. Jak się później okazało, "swój swojego zawsze znajdzie"! 
Szlakiem z Krzemieńca na Rawki. 
 
Powiem trochę nieskromnie, znam biesy. Przeszedłem te szlaki wielokrotnie, ale takiej jesieni jak w tym roku, nie widziałem nigdy. To była prawdziwa eksplozja barw! Coś jak wygrana w totka, jakby spośród 365 dni w roku, z zamkniętymi oczami trafić te najlepsze możliwe 4 dni, by wędrować tymi szlakami!
Leniwie na Wielkiej Rawce.
 Pogoda był wręcz letnia, a delikatny wiatr dawał przyjemne ukojenie. Przygotowany byłem jak co roku, mając nawet zimową kurtkę w bagażniku. Nie zabrałem krótkich spodenek - a tak by się przydały! :D 
To były naprawdę intensywne dni! Pobudka jeszcze przed świtem, kawa, śniadanie i szybko na szlak! Dziennie wraz z Łukaszem pokonywaliśmy około 20 kilometrów pieszo, praktycznie kończąc wędrówkę wraz z zachodem słońca.
Wielka Rawka
Wieczory natomiast spędzaliśmy w towarzystwie przyjaciół poznanych w naszym domku pośrodku niczego. Rozmowom nie było końca, a i wychylone co nieco powodowało, że tematy snuły się w nieskończoność!
Ścinka drzewa w Biesach trwa niemal cały rok.
 Nie było za wiele czasu, dlatego nie tracąc ani chwili odwiedziliśmy Małą i Wielką Rawkę, Krzemieniec, Tarnicę oraz przeszliśmy Workiem Bieszczadzkim do Źródeł Sanu.
Gdzieś u Źródeł Sanu.
Był czas na refleksje, był czas na odpoczynek, nie  było natomiast zasięgu! I bardzo dobrze! 
Tarnica w jesiennych barwach.

Wróciłem do obowiązków pełen satysfakcji z przebytych kilometrów, oraz faktu, że kilka dni później internet zalała fala dramatycznych doniesień o wielkim natłoku turystów w biesach! Po raz kolejny los się do nas uśmiechną, bo wędrowaliśmy niemal samotnie, nie spotykając zbyt wielu osób. 

Za oknem próżno doszukiwać się już oznak złotej jesieni. Czasu jednak u mnie nie za wiele. I dobrze, bo lubię stawiać sobie kolejne wyzwania! Niebawem premiera filmu który współtworzyłem. Preludium do dalszych działań! 
A góry? Góry będą ze mną zawsze!